Zapewne wiele osób się ze mną nie zgodzi, choć bez wątpienia ogromnym plusem miasta są otwarte sklepy, bazary i restauracje przez cały rok. We wszystkie niedziele i święta (za wyj. Nowego Roku Chińskiego). Tu (na zdjęciu) kupując owoce morza na grilla w tzw. wet markecie w Ma On Shan (Nowe Terytoria) w drugi dzień świąt.
Rzecz nie w tym by szaleć na zakupach w święta, często jednak zabiegani nie mamy czasu na uzupełnienie produktów w lodówce albo musimy w ostatniej chwili kupić świąteczny prezent. Nie ukrywam, że nie wyobrażam sobie sytuacji, w której wszystko jest zamknięte w niedziele; o świętach nawet nie wspominając; jak to już wkrótce będzie w Polsce…
A że inni muszą w te dni pracować? No i co z tego? Przecież praca w święta wiąże się z wyższymi zarobkami, a na pewno powinna. Sam regularnie pracuję w niedziele, także w święta i nie widzę tutaj problemu. Na odpoczynek możemy przeznaczyć inne dni.
Punkt widzenia bez wątpienia zmienia się przy dłuższym pobycie w mieście i jestem jednak przekonany, że większość z nas już po roku, dwóch spędzonych w Hongkongu także zmieniło by swoją opinię o pracy w dni świąteczne. Dzięki temu żyje się łatwiej.
Nie ukrywam, że wybierając się na poranny hiking do Sweet Gum Woods, spodziewałem się raczej samotnej wędrówki. Tłum wycieczkowiczów, lokalnych turystów jak ich nazywam, trochę mnie przeraził na początku ale w końcu i do tłumu można się przyzwyczaić. Bez wątpienia piękne okolice, choć główna atrakcja miejsca czyli kilkadziesiąt niewielkich, kolorowych drzew ambrowca balsamicznego (żywicę z tego drzewa używano kiedyś do produkcji gumy) na kolana nie powala. Lecz może nie o to w tym wszystkim chodzi… Może nie jest istotne czy jest to jedno drzewo, czy 10. Mniejsza lub większa górka. Może chodzi o to by zmierzać do określonego celu i go zdobyć. Misja zaliczona, kości w ciepłym południowym słońcu wygrzane, można wracać do domu!
To bez wątpienia dość przewrotny tytuł, jako że Hongkong jaki znamy, jaki zna większość turystów to betonowy Hongkong. A tu zieleń, dużo zieleni. Spacerek zaczynamy w Shui Long Wo, dokąd dojedziemy autobusem z Wu Kai Sha. Jak zwykle znaleźć początek trasy hikingowej nie jest łatwym zadaniem. Tym razem dwie różne grupy (łącznie kilkanaście osób mówiących płynnie po kantońsku i zaopatrzonych w telefony) się zgubiły i wybrały inną trasę, szczęśliwie po godzinie błądzenia udało się znaleźć właściwą drogę. Droga do niewielkiej wioski Yung Shue O jest stosunkowo prosta, tu zgubić się jest już nieco trudniej. A dalej już niewielka betonowa dróżka do zapomnianej przez Boga, rząd Chin i Hongkongu razem wioski Sham Chung. Po drodze jeszcze tylko pyszny lunch, kurczak ugotowany tradycyjnie na ogniu w starym garnku pamiętającym czasy przedkolonialne.